Tym razem będzie naprawdę ostro, więc może lepiej tego nie czytajcie…
Kilkukrotnie już doszły mnie słuchy, że jakaś gmina nie chce wpuścić na rynek zabytkowych pojazdów, bo kopcą, śmierdzą i nie są „ekologiczne”. Szczęściem wielkim to jest jedynie marginalna patologia, owczy pęd za czymś, czego się nawet nie rozumie. Czy to znaczy, że nie popieram ekologii? Ależ absolutnie, popieram! W całej rozciągłości definicji tego słowa. I o tę rozciągłość właśnie chodzi. Szkodliwym społecznie jest pianie z zachwytu nad pojazdami wszelakimi, byle pozbawionymi rury wydechowej. Paranoja sięga niekiedy tak daleko, że rowery wspomagane elektrycznymi silnikami nazywa się e-rowerami – czyli ekologicznymi (!?!). Jako istoty rozumne, mamy obowiązek myśleć i postrzegać możliwie najszerszy aspekt zagadnienia. Tym aspektem jest cały proces technologiczny, prowadzący do powstania gotowego produktu. Proces ten rozpoczyna się od wydobycia niezbędnych surowców – tu trzeba rozpatrzeć, czym zasilane są kopalnie i jaki impakt środowiskowy wywierają na otoczenie. Następnie surowiec należy przewieźć, oczyścić i przetopić. Tu w truciu rekordy biją najmodniejsze właśnie dziś tworzywa, czyli plastiki i aluminium. Czyż synonimem nowoczesności nie są produkty z tworzyw i stopów metali lekkich? Dociekliwym proponuję zainteresować się jak pozyskuje się aluminium. Jak ktoś kiedyś wyliczył, by wytworzyć jedną (JEDNĄ!!!) małą puszkę aluminiową do popularnych napojów potrzeba energii, która wystarczyłaby na ogrzanie wody dla jednego człowieka na miesiąc! Na uzyskanie jednego kilograma aluminium z boksytu zużywa się 100 kWh energii! Do wytopu 1 kg żelaza wystarczy 6 kWh, a zaznaczę, że motocyklowa rama ze stopu aluminium waży więcej niż jej odpowiednik ze stalowych rurek! Obecnie globalna, roczna produkcja tworzyw sztucznych to około 250 mln ton! Proszę też zadać sobie pytanie, która huta, odlewnia, kopalnia czy wytwórnia tworzyw zasilana jest wyłącznie czystą energią?
Ale to nie koniec. Trzeba jeszcze przetopić metal, by uzyskać odpowiedni stop. Następnie odlewanie, spawanie, tłoczenie i wreszcie malowanie. Rozważając całe spektrum zagadnienia, musimy wiedzieć, że nie istnieje coś takiego jak „gotowe” produkty czy półprodukty. Wszystko bowiem trzeba wytworzyć, a takie działania zawsze wywierają wpływ na otoczenie. Baterie do hybryd, czy pojazdów elektrycznych? Robi się ostro. Technologia produkcji baterii zarówno kwasowych, jak i litowo-jonowych to już czołówka trucicieli środowiska. Na koniec jeszcze tylko będący modelowym przykładem wyzysku montaż w jakimś egzotycznym kraju i produkt płynie statkiem pędzonym Dieslem wielkości małego biurowca o otwartych wydechach prosto do Europy czy Ameryki. Teraz jeszcze hybrydę, czy też elektryczny skuterek trzeba naładować prądem z elektrowni węglowych lub atomowych i możemy przejechać się wśród zachwytów i owacji kilkadziesiąt kilometrów nie dymiąc w ogóle nim baterie się rozładują. Po jakimś czasie baterie trzeba będzie wymienić, więc nowy proces technologiczny trzeba doliczyć do rachunku, wzbogacony o proces utylizacji starych. Jak dobrze, że możemy się bawić w ekologię na naszym małym podwóreczku, trując i dymiąc gdzieś daleko w Azji. Jak dobrze, że Azja to już nie nasza planeta. Co z oczu, to z serca…
Że można się obyć bez ropy? Może kiedyś, w dalekiej przyszłości, kiedy przemysł tworzyw sztucznych, farb, gum i elastomerów wszelakich przestanie potrzebować tego surowca. Kiedy asfalt do budowy dróg i smoła nie będzie produktem ubocznym rafinacji ropy. Kiedy samoloty i statki nie będą spalać setki ton paliwa, dymiąc wprost do otoczenia bez katalizatorów wszelakich, czy filtrów. Kiedy wreszcie czołgi będą pędzone prądem z solarów.
Mało? Teraz będzie z grubej rury.
Od 1945 roku przeprowadzono łącznie 2030 (dwa tysiące trzydzieści) próbnych wybuchów nuklearnych o łącznej sile 635 Mt (Megaton), czyli tyle, co przy detonacji 635 000 000 ton trotylu, emitując tym niewyobrażalną masę CO2 oraz znacznie bardziej trujących substancji wprost do atmosfery.
To ponad 120 razy więcej niż energia wszystkich bomb, jakie eksplodowały podczas II wojny światowej!!!
Lecz to rurka wydechowa WSKi jest dziś w centrum uwagi „ekologów”…
To jeszcze nic…
Dnia 30 października 1961 roku na Ziemi rozbłysło małe Słońce! Z samolotu na spadochronie zrzucono 27 ton ładunku, składającego się z izotopu wodoru i zapalnika w postaci… bomby atomowej, która na wysokości 4 km nad Ziemią zainicjowała w paliwie syntezę wodoru w hel – jak na Słońcu. Kula ognia małego Słońca sięgnęła 4 km średnicy. Fala sejsmiczna obiegła Ziemię trzy razy nim wygasła! Wybuch był widoczny z 900 kilometrów! Moc bomby szacuje się na 50 Mt (10 x wszystkie bomby II wojny)! Grzyb atomowy miał wysokość 60 km i 40 km średnicy, sięgając wysoko ponad ozonosferę! Wyzwolona energia szacowana jest na 1% energii wydzielanej na powierzchni Słońca!
Szczęściem była to bomba zupełnie ekologiczna i nie miała absolutnie żadnego wpływu na środowisko, jak z resztą wszystkie inne. Oczywiście zakładam, że odpalono ją przez katalizator i nad wszystkim czuwała sonda Lambda…
A tak na poważnie, skoro sam grzyb miał średnicę 40 km i sięgał 10 km powyżej ozonosfery, to jak wielką dziurę ozonową zrobiła ta bomba? Ale teraz to moja lodówka jest w centrum uwagi „ekologów”, a przepisy UE nakazują używać w klimatyzacjach niezwykle drogiego i jeszcze bardziej niezwykle zabójczego HFO-1234yf, który po zapaleniu wydziela fluorowodór, jedną z największych znanych ludzkości trucizn, choć wiadomo, że równie dobrze w klimatyzatorach i lodówkach spisuje się… CO2!
Niektórzy spekulują, że skupiona energia tego wybuchu mogła zmienić orbitę Ziemi (?). Jednak to nam się teraz wmawia, że segregując śmieci, jako świadomi obywatele wpływamy na losy naszej ukochanej planety. Dbamy o lepsze jutro i naprawiamy szkodliwe zmiany klimatyczne, których to oczywiście MY, zwykli ludzie jesteśmy przyczyną. Wiwat obłuda! Byle znaleźć zajęcie maluczkim i nie pozwolić im myśleć niezależnie.
Jako naprawdę świadomy obywatel Ziemi ŻĄDAM, by naprawiono wyrządzone naszej planecie bez mej wiedzy i zgody szkody wszelakie z pietyzmem, zaangażowaniem i zapalczywością co najmniej równą tej, jaka towarzyszyła wyścigowi zbrojeń!!!
Ile lat cała Polska, czy nawet Europa musiałaby palić we wszystkich piecach i elektrowniach stare opony i butelki, by dosięgnąć choćby promila tego, co wyrządziły „testy” broni jądrowej mocarstw, co zatraciły się bez reszty w porównaniach czyj siusiaczek jest dłuższy? Zdążylibyśmy nim Słońce zamieni się w czerwonego karła? Cedowanie odpowiedzialności za smogi i zanieczyszczenia na obywateli przypomina obwinianie bakterii za wielkość wysypiska śmieci za miastem. Ilu z nas widziało, co dzieje się w fabrykach w Azji? Na pewno ktoś się znajdzie. A ilu widziało eksplozję bomby atomowej? Jak łatwo uznać za niebyłe coś, czego się nie widziało. Rurkę wydechową Komarka za to z łatwością można zobaczyć, jeśli się chce.
Pojazdy, jak samochody osobowe czy motocykle, emitują znikomy procent ogólnej emisji CO2, jednak to wokół tych pojazdów robi się medialną nagonkę na ekologię. Zaczajmy się całą grupą na emeryta na Simsonku. Weźmiemy transparenty, megafon i gaśnice. Będzie mieć za swoje! W końcu odpowiedzialność za wszystko trzeba spychać na szarego obywatela. Czyż nie po to wymyślono demokrację w jej obecnej formie?
Jak wynika z badań amerykańskich, w Indiach samochód elektryczny obecnie emituje tyle CO2, jakby zużywał niemal 12 litrów benzyny na każde 100 km! W USA, gdzie produkcja elektryczności jest nieco czystsza, ekwiwalent ten wynosi 5.9 l/100 km. Wliczając w to jedynie proces produkcji energii elektrycznej. Wyprodukowanie pojazdu elektrycznego skutkuje dwukrotnie większą emisją niż tradycyjnego pojazdu z silnikiem spalinowym. Na terenie całych Stanów Zjednoczonych do niedawna znajdowała się jedna (JEDNA) przetwórnia trudniąca się recyklingiem baterii litowo-jonowych. W USA pojazdy elektryczne nazywa się węglowymi lub napędzanymi węglem, przez symetrię do pojazdów benzynowych.
Pojazdy elektryczne nie przynoszą redukcji emisji CO2, kosztują podatników fortunę i zanieczyszczają powietrze bardziej niż tradycyjne pojazdy napędzane silnikami spalinowymi – jak twierdzi dr Bjorn Lomborg, Director of the Copenhagen Consensus Center, znany m.in. ze swej kontrowersyjnej publikacji “The Skeptical Environmentalist” („Sceptyczny Ekolog”), w której skutecznie podważa większość najpopularniejszych tez i prognoz dotyczących ekologii.
Co zatem jest ekologiczne? Najwyższą formą ekologii, godną uznania i podziwu jest naprawianie wszystkiego, co nas otacza! Naprawa to recycling o najmniejszym z możliwych obiegów. Naprawiając unikamy wytwarzania śmieci. Przedłużając życie produktu zmniejszamy szkodliwy wpływ na środowisko procesu produkcji nowego.
Postawa ekologiczna konsumenta to kupuj mniej, naprawiaj stare, mechaniczne rzeczy.
Mottem producentów winno być: produkuj trwałe i naprawialne produkty!
Nim padniesz na kolana przed hybrydą czy Teslą – a jeśli już padłeś, to powstań, otrzep spodnie i pomyśl, że nawet kopcąca poczciwa WSKa, o procesie produkcji nieco tylko bardziej skomplikowanym niż produkcja roweru, przez całe swe techniczne życie z pewnością nie jest w stanie wykopcić tego, co proces produkcji nowoczesnej hybrydy. Paradoksalnie, jeżdżąc starą SHLką czy Komarkiem wyciągniętym z dziadkowej piwnicy, jesteśmy bardziej Eko, niż kiedy zasiądziemy za sterami hybrydy czy „elektryka”.
Restaurowanie zabytkowych pojazdów jest ekologiczne! Chroni naszą historię i odzyskuje pojazdy, które trafiłyby na wysypiska czy złomowiska w zależności od tego, czy jako całe czy też we fragmentach. Historyczny pojazd zbudowany w sporej większości z prostych technologicznie elementów z metalu, szkła i promilowej ilości tworzyw, który uchroniliśmy od kosztownego procesu utylizacji, i który użytkujemy okazjonalnie ku uciesze odwiedzających zloty czy wystawy bez wątpienia ciągle bije na głowę każdą hybrydę czy pędzone elektropochodnym magnetyzmem wehikuły.
Trudne do zaakceptowania? Cóż, dlatego tak niepopularne są niezależne procesy myślowe. Mogą bowiem doprowadzić do wniosku, że się myliliśmy, że żyliśmy w błędzie, pomimo iż większość tak właśnie żyje. To niemiły i nielubiany wniosek. Znacznie łatwiej jest go odrzucić i podążać za głównym nurtem, będąc bezpiecznie schowanym w tłumie.