Poproszono mnie bym napisał coś o nowym R18. A więc proszę. Skoro jestem od felietonów, to będzie felietonowo, czyli ostro. Lepiej może tego nie czytajcie.
Drodzy motocykliści obu płci, czy zdarzyło się Wam kiedyś, że umówiono Was na randkę w ciemno, a kiedy pojawił się potencjalny partner to jego widok Was po prostu odrzucił? Czy w takiej sytuacji interesowało Was, jakie ów repulsywny kandydat ma hobby? Jaką robi kawę? Czy zmywa po sobie i jakie filmy ogląda?
Podobnie jest dziś z motocyklami. Kupuje się je oczami. Musi się spodobać! I to od razu. Potem przychodzi czas na bliższe poznanie. Na przestudiowanie danych technicznych, na poczytanie o historii marki, o zużyciu paliwa, o mocy itd. Potem, bo bez tego impulsu krzyczącego pod czaszką „ja to chcę” nie ma to zwyczajnie znaczenia.
W Polsce przychylność wypowiedzi zależy w niezwykle dużym stopniu od tego, o kim mówimy. Czy jest to osoba czy też marka znana? Czy jest dobrze widziane pokazać się z nią w towarzystwie? Czy można pochlebstwami coś ugrać, jak nie teraz to może na przyszłość? No i czy wszyscy chwalą, czy też nie. Bo jeśli chwalą, to trzeba chwalić jeszcze bardziej! Jeszcze wymyślniej i dobitniej! Czymże to jest w kontekście dziennikarstwa? Interesowność, oportunizm, brak własnej osobowości i chyba szacunku dla swego zawodu. Zapłać, to napiszę przychylnie, a zganię jedynie przełączniki, tak żeby nie było . Te przełączniki to chyba już znak firmowy. Podobnie było u Indiana ze dwa lata temu. Nie zapłacisz? Nikt się z tobą nie liczy? Marka nie sypie kasą? Można ganić i dać upust żółci, co wzbiera w sprzedajnej osobowości.
Abstrahując od tych, co im się to naprawdę podoba.
Współczesne wersje klasycznych modeli motocykli w sporej większości jakoś w nowych wcieleniach tyją wielce mocno i chopperzeją! Jakimś cudem niegdysiejsza lekka i zwinna maszynka o ładnych, angielskich proporcjach nagle staje się w nowym wcieleniu chopperem à la Johnny Pag i to jeszcze z typową dla klientów amerykańskich fast foodów nadwagą.
Niestety choroba ta nie ominęła najnowszego BMW R18, szumnie i agresywnie obwieszczanego jako niesłychana rewelacja. Rewelacja ta waży 345 kg i to bez dodatkowych akcesoriów! To ledwo 10 kg mniej niż Munch Mammut 2000! Za to o 60 kg więcej niż uważany swego czasu za niezwykle ciężki, a ważący 280 kg Munch 1200 TTS oraz niemal 100 kg więcej niż prezentowane u nas BMW K1, które ma przecież owiewki, schowki, podwójne siedzenie, czterocylindrowy silnik chłodzony cieczą, oraz wielki i masywny układ napędowy!!! Z czego wy zrobiliście to R18? Z litej skały? Pewnie kamienna rzeźba tego motocykla tej samej wielkości ważyła by mniej! Przecież ten motocykl nic nie ma! Rama i silnik! Co tam tyle waży? To już lekkie i finezyjne konstrukcje nie są w modzie? Żeby ugrzmocić takiego kloca, to trzeba się naprawdę postarać. Faktem jest, że niemieccy naukowcy stworzyli pierwiastek cięższy o 40% od ołowiu zwany Ununseptium o masie atomowej 117 – najcięższy dotychczas znany na świecie! Widać zaraz po odkryciu polecieli z nim do BMW, a tam zrobili z niego – R18…
Teraz rozumiem, po co R18 ma silnik o pojemności niemal dwóch litrów – mniejszy po prostu by tego nie uciągnął! Dziwi Was, że za dopłatą instalują elektryczny wsteczny bieg oraz wspomaganie ruszania na wzniesieniu? Proponuję też hydraulicznie wysuwaną podstawkę i łańcuchowe wspomaganie steru. Wiem też, dlaczego te cylindry tak wystają na boki – bo jak się ten kloc przewróci, to oprze się na głowicy i jest miejsce by podłożyć lewarek. Inaczej bez dźwigu nikt by go nie podniósł! Legendarne R5 ważyło ledwo połowę tego (175 kg)! Od razu widać, że ludzie co stworzyli K1 już u Was nie pracują.
Wąsy na przedniej lampie i to świecące – ryzykowne w niemieckim sprzęcie, choć dobrze, że takie wydłużone, angielskie. A może by tak niemieckie?
Z profilu R18 przypomina tanie choppery znanej u nas marki używającej nazwy z PRLu.
Z przodu wyeksponowane tarczówki. Tarcza hamulcowa była powodem do dumy w motocyklu na początku lat osiemdziesiątych. Dziś to standard, a w przypadku motocykla tak drogiego (niemal 100 000 złotych w wersji „golas”) i tak chcącego być klasycznym może warto pomyśleć o jakiejś maskownicy? Tu wkraczamy w świat maskownic. Widać, że styliści nowego modelu od nich nie stronili. Mamy maskownicę kolektora dolotowego o średnicy kanalizacyjnej rury, wylotowego, maskownicę pokrywy zaworów, maskownicę bloku silnika lewą, prawą i przednią, filtra powietrza – czego jeszcze? Gdzieś pod spodem ukryty jest tak zwany „motocykl właściwy”, a skoro tak skrzętnie zamaskowany to może niezbyt ładny? Trzeba by go obrać niczym cebulę i obejrzeć ten ogryzek. A może by tak zamiast wykonanych rzecz jasna z Ununseptium maskownic co ważą drugie tyle zrobić po prostu ładny motocykl? Dobrą nowiną jest to, że kiedy „motocykl właściwy” będzie stać w serwisie, to wierzchnia skorupa złożona z maskownic może nadal dumnie prężyć się na podjeździe. W końcu w oczach wielu nabywców to jedna z najważniejszych zalet marki.
Ciekawą propozycją jest też wersja z wysoką kierownicą, na której motocyklista wisi niczym suszona żaba na meksykańskim płocie. Ach, ta moda. Za to przyznajemy motocyklowy kartofel od naszej redakcji.
Sam motocykl to jedno, ale tu są równie ciekawe motywy. Pełne buńczucznych deklaracji informacje prasowe na oficjalnej stronie rzecz jasna są tłumaczeniem z angielskiego – a tu znowu kłania się tłumacz lingwista, co o technice pojęcia nie ma. Taka inwestycja i na fachowego tłumacza już nie wystarczyło? A więc w oryginalnym materiale jest „double loop frame”, czyli podwójna rama kołyskowa, a w tłumaczeniu mamy „dwupętlowa rama” . Następnie mamy „pinstriped paintwork”, czyli szparunki, a w tłumaczeniu „podwójne liniowanie”. W danych technicznych jest „kąt głowicy skrętnej” zamiast „kąt główki ramy”; zamiast zawieszenia jest „prowadnica tylnego koła”. Jest też „wyprzedzenie sworznia zwrotnicy”, choć nie ma tu ani sworznia ani zwrotnicy, a winno być po prostu „wyprzedzenie”. „Rider step length” po przetłumaczeniu wyszło „długość łuku krokowego”. Takich kwiatków jest więcej. Przerost ambicji i niedobór kompetencji? Trochę wstyd. Wstyd dla marki, bo to ją ośmiesza. Wyobrażam sobie, jak siedzą wszystkie szychy na meetingu, PP prezentacja, dresscode, deadlines, teleconfy. Siedzą i patrzą na to, z zadowoleniem kiwają głowami, podrzucają jakieś „konstruktywne sugestie”, tyle że wszystko daleko w polu, poza obszarem rozeznania. Dowodem tego jest Wasza strona. Jakie teraz macie „KPI”? Jacy z Was motocykliści? Czuję się jakby motocykl chciał mi sprzedać handlarz kapustą, co naprędce tylko doczytał to i owo. To obraża też waszych co bardziej światłych Klientów!
R18 – czyli customowaty bobbero-chopper, ale odwołujący się do historii? Tylko po co? Zwolennicy chopperów i customowych bobberów historię cenią okazjonalnie, a z kolei puryści nie trawią chopperów i customów. Koncepcja trochę się rozjeżdża. Widać w zespole konstruktorskim było kilka ścierających się wizji i zamiast wybrać jedną postawiono na kompromis. A potem jeszcze przyszedł ten facet z Ununseptium.
Zapewne niejasną koncepcję i toporną ociężałość konstrukcji da się naprawić rozdmuchaną akcją marketingową trochę tłumaczoną z angielskiego przez google, trochę majaczącą coś o „historii”, ale najważniejsze, że przypinającą do wszystkiego łątkę niewyobrażalnej ekskluzywności, wyjątkowości i unikalności. Oczarowani tym pozerzy ze źrenicami w spiralki polecą w te pędy by zanieść 100 000 złotych i wyprosić u dealera to „cudo nad cudami” i rzec – mam R18!!! Musi być piękne, bo było drogie, no i to przecież BMW! Ci sami, gdyby na baku był inny znaczek śmialiby się z tego motocykla w kułak, a tak my się możemy pośmiać z nich – i to za ich pieniądze.
Oblepiony maskownicami oraz cierpiący na gigantomanię i customową chopperowatość R18 nie podbił naszych serc. Ale chwila, może jest perfekcyjnie dopracowany i świetnie jeździ? Może przyspiesza jak rakieta? Może prowadzi się wprost idealnie? A czy interesuje Was, czy repulsywny potencjalny partner ma równe zęby i gra może na skrzypcach?
Albo inaczej – czy Helga o urodzie Schwarzeneggera nadaje się na żonę, bo świetnie gotuje i sprząta? Mam nadzieję, że za ten materiał nie spotka mnie niespodzianka – o czwartej nad ranem…
Kazimierz Kolber
Albo nie, podpiszcie to Grzegorz Brzęczyszczykiewicz. Niech to spróbują zanotować. Adres nieznany. Obecnie ukrywa się w lesie. Rodzina
wyjechała na wieś. Die Tür ist aufmachen, niemand ist zu Hause.
P.S. Teksty do grudniowego wydania przekażę przez łączniczkę.
Mam nadzieję, że nikt mnie nie sypnie.
Nota od red. nacz.
– Nie wątpimy, że nowy motocykl marki jeździ świetnie i dopracowany jest jak należy, lecz kwestia stylu i koncepcji rzeczywiście jest dyskusyjna – abstrahując od marketingowych rażących niedociągnięć. Myślę, że to właśnie chciał przekazać Kazik – na swój rzecz jasna sarkastyczny sposób.