Jest taki żart Kabaretu Moralnego Niepokoju, przewrotny i świetnie obrazujący ludzką naturę. Zacytuję go tutaj:
Spotyka się dwóch gości i się przedstawiają:
– Nazywam się Alojzy Dupa – mówi pierwszy.
– Ja jestem Jan Barański.
– Ha hahaaa!! Baran! Baran! 🙂
Dziś, grzebiąc w necie, trafiłem na ten skecz po latach, z przyjemnością obejrzałem i przypomniała mi się pewna historia z życia wzięta, a pasująca do skeczu kropla w kroplę. W zamierzchłych już dla niektórych latach 90. sam byłem jej bohaterem. Jeszcze jako właściciel roweru (a później już Rometa), pod koniec lat 80. odwiedzałem swego kolegę. Do tradycji należało podśmiewanie się z jego sąsiada, który w każdej wolnej chwili grzebał przy swym Junaku. Na podwórzu stał pod ścianą jeszcze jeden Junak bez baku i cylindra, przykryty szmatami i starą kurtką. Sąsiad usmarowany po uszy krzątał się wokół swego pupila. Można było z łatwością wyróżnić dwie fazy jego pracy: cichą, czyli silnik w proszku, kompletowanie, dopasowywanie, wymienianie części oraz fazę drugą, głośną, czyli testy drogowe i regulacje, poprzedzone nierzadko długotrwałymi próbami rozruchu z zapychaniem włącznie. Przy tym cała sytuacja była zgrabnym połączeniem słabej jakości wykonania Junaka i wątpliwych talentów mechanicznych właściciela. Zdarzały się jednak nawet jakieś udane wyjazdy sąsiada na tym Junaku. Niektóre kończyły się też przypchaniem go do domu. W międzyczasie sam stałem się motocyklistą i któregoś razu już roczną CZ 350 (kupiłem nówkę sztukę) przyjechałem do mego kolegi w odwiedziny. Sąsiad nigdy wcześniej nie zwracał na mnie uwagi, toteż nie skojarzył, że bywałem tu już i że znam go z widzenia bardzo dobrze. Tym razem zaciekawiony widokiem mej czerwonej Cezetki wyprostował się znad swego Junaka i z kwaśnawym, sarkastycznym niemal uśmieszkiem oraz lekko przekrzywioną głową powoli zbliżył się, by obejrzeć mój pojazd. Minę przy tym miał jakby właśnie zjadł całą cytrynę. Toż CZ była „prostackim dwusuwem”, więc na początku lat dziewięćdziesiątych takie obrzydzenie w oczach „ortodoksa” było w pełni usprawiedliwione. Z typową w pewnych kręgach kurtuazją zagaił: „No? I jak to chodzi?”. Jako nastolatek nieświadom jeszcze, że nie zawsze szczerość popłaca, odparłem bez ogródek, że chodzi, musiałem już wymienić linkę sprzęgła no i świece. Na to sąsiad wyraźnie zadowolony w jeszcze bardziej kwaśnym uśmiechu rzecze: „Ha! Czyli sypie się sprzęt! No taak!”. Trochę zaskoczony, ale jak to młodzian grzecznie zagaiłem: „No a pana Junak jak się sprawuje?”. Na to sąsiad: „Człowieeeku! Maszyna nie do zdarcia! Tyko paliwo leję i jeżdżę! Nic nie robię przy nim, a jak już to tyko regulacje, ale ma-lu-teń-kie!”.
Byłem coniebądź zaskoczony taką odpowiedzią, ale nie śmiałem zaprzeczyć. Na tym zakończyła się ta krótka, ale jakże wymowna konwersacja. Wiele mnie to nauczyło. Po pierwsze szczerość nie zawsze popłaca. Po drugie „źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz”. Po trzecie są ludzie, którzy pocieszenia szukają w drobnych problemach innych ludzi, bo zdają sobie sprawę, jak mają przerąbane i wreszcie po czwarte, nie należy wierzyć rysowanej przez właściciela idyllicznej wizji niezawodności jego pupila 🙂 Dziś, kiedy słyszę, jak właściciel jakiegoś klasyka mówi „chodzi jak żyleta, nic przy nim nie robię”, uśmiecham się w duchu i zaraz widzę usmarowanego po same uszy sąsiada i pełen garaż części.