Artyści, malarze, pisarze, poeci, rzeźbiarze, kompozytorzy tworzą intuicyjnie, by się wyrazić w jakimś ich zdaniem doskonałym mniej lub bardziej dziele sztuki. Koncentrują się pierwej w zadumie, patrzą w dal lub sufit, na trzeźwo lub nie – szukają natchnienia. Nagle, czasem wręcz jak grom z jasnego nieba napada ich natchnienie! W jednej sekundzie mają wizję kompletnego dzieła! Później w mozole lub pośpiechu nadają dopiero idei materialną formę. Nie tolerują przy tym żadnych podpowiedzi. Nie ujawniają swego dzieła, póki nie jest skończone.
Przez długi czas podobnie rzeczy się miały i w technice. Choć wiele fragmentów wiedzy ścisłej było już jakoś usystematyzowanych, na początku XX wieku nadal królowały na drogach dzieła koncepcji jednego człowieka, wizjonera, twórcy, pioniera. Było rzeczą całkowicie normalną, że twórcą jednego motocykla czy samochodu był jeden człowiek. Sam projektował silnik, ramę, zawieszenie. Tak było w Polsce w przypadku Sokoła 500 i 600, tak było w przypadku samochodu CWS, bywało tak i po wojnie w wielu mniejszych i większych fabrykach do lat sześćdziesiątych czy nawet osiemdziesiątych. Jak mawiał nasz nieodżałowany konstruktor Tadeusz Tański, mechanizm, który ładnie wygląda, musi też być dobry w działaniu. Wytwory koncepcji jednego, zdolnego człowieka cechuje zauważalna zazwyczaj już na pierwszy rzut oka spójność, elegancja, harmonia, będąca rezultatem realizacji czyjejś wizji. Bywa, i że jeden twórca posiłkuje się pomocnikami, zleca część prac innym wykonawcom, lecz nadal na wzór dyktatora baczy czujnie, by jego myśl godnie odwzorowano.
Tak powstawały najpiękniejsze dzieła sztuki, tak powstawały też twory sztuki użytkowej, jak motocykle.
Jednak w przypadku motocykli to już przeszłość. Nastał czas korporacji, zespołów konstrukcyjnych rozbitych na wiele części, nadzorowanych w dodatku przez wiele szczebli zarządu i ekonomistów, dla których gust i poczucie piękna jest bardziej obce i odległe niż Alpha Centauri. Każdy specjalista jest świetny w swej wąskiej dziedzinie i realizuje swe zadanie w oderwaniu od reszty. Zespoły spotykają się raz po raz na „Design Review Meeting” i dyskutują, popierają i podważają swe koncepcje, uzgadniają pewne wytyczne i dalej rzucają się w wir pracy, by stworzyć mechanizm jeżdżący możliwie tanio i szybko, który można sprzedać możliwie drogo. Muszą też pamiętać, by sprytnie poukrywać różnego rodzaju wady tu i ówdzie, bo trzeba wydoić klienta również w serwisie. Tak dziś to wygląda. I to od razu widać. Dlatego tak kochamy motocykle klasyczne.
Dlaczego taki styl pracy jest zły? Przecież każdy mechanizm, każdy mały zespolik ma swego oddzielnego konstruktora. Co w tym złego? By stworzyć świetną pralkę, laptopa czy odkurzacz to naprawdę wystarczy. Więcej, to najlepsza z możliwych dróg! Dlaczego więc wbrew temu, co twierdzą decydenci korporacji uważam to za niestosowne w przypadku motocykli? Czymże motocykl różni się od odkurzacza? Też przecież ma spełniać swoją funkcję, wyglądać w miarę estetycznie i nic poza tym.
Otóż nie. Tak myśli każdy, kto ni w ząb nie rozumie, o co chodzi w posiadaniu motocykla. Że motocykl musi dobrze jeździć, a nie wyglądać? Jakże smutny jest świat w oczach ludzi pozbawionych wrażliwości na piękno. Motocykl to nie pospolity przedmiot codziennego użytku, jak toster czy mikrofala. Decyzję o jego zakupie inicjują uczucia, zachwyt, podekscytowanie! Jest bardziej jak strój, garnitur czy kurtka niż po prostu działający mechanizm. By to piękno stworzyć, potrzebny jest jego twórca, który niczym kreator mody nada mu spójną koncepcję. Nie należy mylić tego z obłożeniem brzydkiego mechanizmu, obchlastanego dla niepoznaki czarną farbą wytłoczkami z plastiku. Chodzi o nadanie piękna i formy samym mechanizmom. Żaden zespół czy „team” nie może tego osiągnąć! Dlaczego?
Proszę wyobrazić sobie, że jakiś pełen ambicji, a pozbawiony talentu niedoszły poeta postanawia zdeklasować Mickiewicza i zatrudnia młodych i ambitnych poetów, całe tuziny! Zleca im wszystkim, by razem stworzyli dzieło lepsze i doskonalsze pod każdym względem niż „Pan Tadeusz”! Wśród dziesiątków poetów są specjaliści od rymów, od opisów przyrody, jest doradca do spraw fabuły i konsultant dramaturgii. Tylko czekać jak wypuszczą dzieło doskonałe! Mickiewicz niech się chowa…
Solaris Lema? Już dziś zatrudniam dwudziestu młodych pisarzy od fantastyki by napisali razem, jako zespół, coś znacznie lepszego!
Walc Szopena? Zaraz zbiorę piętnastu młodych i zdolnych kompozytorów i napiszą razem taki walc, że Szopen ze wstydu by się spalił!
Brzmi kuriozalnie? Dlaczego?
Każdy talent wibruje w sobie tylko znany i charakterystyczny sposób. Z wibracji wielu talentów, a tym bardziej beztalenci, można uzyskać tylko szum.
Dzieło, by mogło się tak nazywać musi mieć twórcę! Wizjonera! Jednego! Stróża koncepcji! Może wspomaganego przez zdolnych specjalistów, realizujących jego jedynie słuszną ideę, może korzystającego z gotowych podzespołów, ale wszystko spójne z jedną, naczelną koncepcją. Jedynie wtedy można się w nim doszukać pasji, rozmiłowania w detalach, przyobleczonego w materię marzenia. Prawdziwy twórca tworzy, by dać upust kłębiącym się w jego głowie koncepcjom. By się wyrazić. „Demokratyczne” kreowanie produktów z myślą co by tu nowego zrobić, bo nowy sezon się zbliża skazane jest na porażkę. Na klecenie paszkwili – byle innych niż poprzednie. Byle przyobleczonych w nowe wytłoczki.