Lat temu 20, może troszkę więcej, zlot motocyklowy był imprezą po prostu dla posiadających dwa kółka. Zjeżdżały się więc podstarzałe harleye, rzędowe oraz harleyopodobne Japończyki, czasem wydumki na bazie zaporożca. Wszystko razem, jedna brać. Oczywiście jeśli ktoś posiadał wueskę, jawę lub emzetkę, to musiał zostawić ją daleko poza terenem zlotu, jako że taki sprzęt uznawany był za wysoce „niegodny”. Toż to dwusuwy z demoludów, a my wszak jako najbliższy sąsiad Ameryki oraz druga Japonia nic z tym wspólnego nie mamy…
Był na to sposób. Wueskę w krzaki, kask pod pachę i można się było na imprezę „wprosiaczyć”, udając, że przyjechało się czymś innym. A potem ognisko, piwo i kopanie dołów tylnym kołem. Widok o poranku przypominał pobitewne pole. Leżące tu i ówdzie „zwłoki” motocyklistów i ich rumaków spowite dymem dogasających ognisk i poranną mgłą. Wszędzie lśniące „łuski” z logiem browaru. Ciche jęki „niedopitków”.
Szczęściem okres tej buńczucznej i dzikiej epoki dobiegł końca wraz z otrząśnięciem się z sennych marzeń o Japonii i Ameryce. Powietrze uszło, budzik zadzwonił i okazało się, że trzeba przebrać zabrudzoną piżamę.
Dziś „zlot motocyklistów” to już jedynie lingwistyczne uproszczenie. Niektórzy boleją nad powstałymi podziałami, ale to nie tylko rzecz nieunikniona i naturalna, lecz po prostu konieczny etap rozwoju! Dziś samo „motocykl” niewiele już mówi. To może być sportowy ścigacz, terenówka, chopper, custom, caferacer, klasyk z PRL, klasyk przedwojenny, klasyk wojenny, klasyk powojenny. Do bardziej wysublimowanych gustów i potrzeb dostosowują się i organizatorzy imprez.
Czy istnieje na przykład po prostu zlot miłośników samochodów? Taki, na który można przyjechać starą warszawą, lanosem, hybrydą, dostawczakiem i ciężarówką z dowolnych lat produkcji? A przecież w początkach automobilizmu również wśród aut podziałów nie było.
Cieszy zatem, że w Polsce są motocykliści bardzo świadomi i ciągle ich nam przybywa. Nie dziwmy się, że na imprezy niektóre wpuszcza się jedynie motocykle z takich, nie innych lat produkcji, w takim, nie innym stylu itp. Ciągle co prawda znajdują się i tacy, co pomni lat dziewięćdziesiątych na spotkanie pojazdów PRL przyjeżdżają współczesnym harleyopodobnym wynalazkiem z Kraju Kwitnącej Wiśni albo upstrzonym fioletem i zielenią niczym po defekacji nakarmionego bzem ptaszka ścigaczem. Potem stoją smutni i narzekają – kiedyś to były imprezy…
Ale powoli się już uczymy. Mało jest bowiem wspólnych tematów pomiędzy odzianymi w kosmiczne skafandry fanami szybkości a strojącymi się w przedwojenne pumpy i trykoty właścicielami klasyków. Brak wspólnych tematów, inne poczucie humoru, inne problemy, inna przyjemność – a więc i inne imprezy, zamknięte spotkania, a na nich ścisłe wymogi co do sprzętu i stroju.
Nie dziwmy się, nie bolejmy. Cieszmy się tym i to uszanujmy!