Stare motocykle pełne są niedoskonałości i przywar wszelakich. Część z nich rozsądnie jest usunąć podczas renowacji. Celowym przeto jest zastosowanie współczesnych łożysk, uszczelniaczy, olejów, z dużą korzyścią dla mechanizmów pędno-jezdnych.
Współcześnie nawinięta prądniczka z elektronicznym miast wibracyjnym regulatorem, sprawny współczesny akumulator, może nawet bezstykowy zapłon, jeśli zamierzamy jeździć częściej i dalej. Trzeba jednak umieć wyznaczyć sobie granicę tych zmian. Przyjąć jakąś rozsądną koncepcję. Bez tego bowiem łatwo można popaść w samonakręcającą się spiralę czegoś, co dalece poza granice celu i rozsądku wykracza. Wiele znanych mi jest przypadków takich. Leciwa, poczciwa konstrukcja z lat sześćdziesiątych jeżdżona jedynie od święta, a tu właściciel z gorączką w oczach i drżącymi rękoma zapalczywie „poprawia” nieustannie swój pojazd, jakby chciał nim Ziemię wokół objechać razy kilka. Przy tym domorosły innowator, co ledwie poznał podstawy mechaniki a już zgodnie z prawem Krugera Dunninga w samozachwyt nad swym geniuszem popadłszy, nawet nie pomyśli, że nad konstrukcją tą już kiedyś ktoś myślał i prawdopodobnie nie był totalnym idiotą, skoro w fabryce pozwolono mu silnik projektować.
I tak na poczciwym silniku ląduje a to dodatkowy pełnoprzepływowy filtr oleju, bo oryginalnie nie było, jak tak, to można jeszcze chłodniczkę oleju zastosować no i pompę o zwiększonym wydatku, zawór przelewowy o mocniejszej sprężynie, kanały olejowe rozwiercić, może natrysk oleju na tłok od spodu jeszcze, przydałyby się łożyska igiełkowe na dźwigienkach zaworowych, zawory i gniazda mocniejsze. Jeden wyjazd i kolejne pomysły. Trzeba by sprzęgło wzmocnić i tarcze dać jakieś „nieziszczalne”, no i sprężyny mocniejsze. Zamiast tulejki ślizgowej na koszu łożysko jakieś tam wstawić, dobrze by było koła zębate poazotować, by przetrwały cywilizację całą. Może alternatorek zamiast prądnicy, jakaś niezawodna cewka zapłonowa i nowoczesny kabel do świecy. Jak alternatorek, to i akumulator żelowy i żarówka H4. A może by tak bak w środku pomalować albo nawet blok silnika? Reklamują farby takie. Trzeba by jakieś wyjście na manometr w silniku zrobić, żeby ciśnienie oleju obserwować się dało. Wskaźnik poziomu paliwa też by się przydał. Kranik na elektromagnes to też w sumie dobry pomysł. W główce ramy przydałoby się łożyska stożkowe wstawić zamiast kulkowych. Taka główka wystarczy na dekady całe!
Maszyna już w żadnym zakamarku oryginału nie przypomina, a zmianom końca nie widać! Trzeba by kanały w głowicy wypolerować, może prowadnice trochę skrócić. Zawory od Poloneza dopasować. Ponoć mocniejsze. Są fajne szwedzkie sprężyny zaworowe – mocniejsze, zawór lepiej się będzie zamykać. Można też głowicę splanować, by moc troszkę podnieść. I tak dalej, i bez końca. Maszyna, choć praktycznie nie jeździ, szykowana jest by kilka armagedonów przetrwać i by już nigdy nie zawiodła, do czasu aż Słońce, w supernową się zmieniając, planetę naszą roztopi.
Z czasem w niepamięć idzie choćby urojony cel zmian wszelakich, a same zmiany nowym celem się stają. Już nie myśli się gdzie pojechać, by się trochę jazdą nacieszyć, a jedynie co by tu jeszcze poprawić? Z braku nowych pomysłów wraca się więc do już przerabianych. Może jakiś zgrabniejszy filterek da się dopasować, może lepiej ukryć chłodniczkę oleju? Może są jakieś lepsze tarcze sprzęgłowe? A może cylinder by tak pokryć adamantium jakimś? Jak cylinder to i tłok, a pierścienie ze stopu, co na pokrycie Startreka wykorzystali. Taki zestaw pracowałby na długo jeszcze po rozpadzie planety całej, ech….
Motocykl klasykiem już nie jest, pokancerowany cały. Właściciel, choć niemal wcale nie jeździ w obawie przed uszkodzeniem „doskonałej” acz nieustannie doskonalonej konstrukcji, uwielbia opowiadać o modyfikacjach wszystkich. Czasem oburzony, gdy ktoś wsłuchując się bez oczekiwanego zachwytu zapyta „no ale po co to wszystko”?