Basowy pomruk silników, pracujących z wysiłkiem na niskich obrotach, przerywany suchym trzaskiem wydechu, donośny jęk przekładni, łomot dobijanych zawieszeń, dym, para, zapach benzyny, rozgrzanego oleju i palącego się na cylindrach błota.
Stowarzyszenie motocyklistów Poznańskie Zaprzęgi właśnie takie wrażenia ceni najbardziej. Mieliśmy okazję i przyjemność gościć w Poznaniu na zaproszenie Stowarzyszenia, i uczestniczyć (w roli pasażera) w jednej z ich wypraw.

Skąd pomysł? Co was jednoczy?
Każdy z nas miał swój motocykl, ale nie mieliśmy części. Trzeba było ich szukać po całej Polsce. W pewnym momencie kolega założył grupę na fb, zrzeszającą pasjonatów zaprzęgów tu, w Poznaniu i tak było nas coraz więcej. To na prawdę pomocne. Awaria, jeden telefon i już miałem części – mówi Marcin Baranek.
Oczywiście chodzi też o wzajemną integrację, braterstwo w ciężkim terenie, w warsztacie no i przy barze – z uśmiechem dodaje Gerard Śniegowski, którego miałem przyjemność być pasażerem.

Czym są dla Was te wypady w teren?
Gerard: wiesz, dla jednych adrenalina samej jazdy, dla innych przygody ze sprzętem.
Marcin: dla mnie głównie naprawy.

Słuchajcie, jeździcie ostro w naprawdę ciężkim terenie maszynami wiekowymi. Jak one się sprawują? Wytrzymują trudy takiej eksploatacji? Wiem, że do tego je zbudowano, ale to było już niemal pół wieku temu.
Staramy się, by nasze motocykle jak najlepiej nadawały się do jazdy w terenie. Dopuszczamy wszelkie w tym kierunku idące modyfikacje – mówi Bartosz Jasionek. W swoim motocyklu ramę przeciąłem na pół i wydłużyłem. Założyłem też przód od Dniepra.

Ile osób liczy stowarzyszenie?
Marcin: W naszej grupie na fb jest już 90 osób. Warunkiem przyjęcia jest posiadanie motocykla z koszem. Niektórzy mają pięknie odrestaurowane maszyny, ale większość nie boi się używać swych maszyn tak, jak przewidział to producent.
Rozumiem, ze żadna pogoda Was nie powstrzymuje.
Gerard: Jesteśmy dumni, że jeździmy przy każdej pogodzie i w każdych warunkach. To nas właśnie kręci. Żadna pogoda nas nie zatrzyma. Im gorsza aura, tym większa atrakcja. Jedynie awaria jest w stanie nas uziemić.
Marcin: Kolega urwał koło przy minus ośmiu w moim koszu, najeżdżając na kamień i to na wzniesieniu.
Jak często jeździcie?
Marcin: Praktycznie cały czas. Ja na swojej Kaśce (K750) do pracy jeżdżę codziennie.
Gerard: W ostatnią niedzielę uczestniczyliśmy w akcji MotoGwiazdory. Dziś, w piątek, zjechaliśmy się specjalnie dla Motocyklisty, ale normalnie jeździmy tak co najmniej dwa razy w miesiącu.
Bartosz: Sami także jeździmy na co dzień, tak oprócz wyjazdów grupowych. MotoGwiazdor też nie zakończył się na rynku, tylko pojechaliśmy nad Wartę i Marcin już wrócił na lince.
Gerard: Marcin to jest taki nasz Jonasz troszeczkę, ale nie traci humoru, nie załamuje się.
Marcin: no, trochę tam straciłem humor (śmiech), ale naprawa szybko poszła.
Bartosz: wykręciło się sprzęgło i okazało się, że wycisk się zużył.
Marcin: Nasz kolega Grzegorz szybko załadował części na busa, motocykl złożyliśmy pod blokiem, na cegle i już następnego dnia był na chodzie.
Od kiedy razem tak funkcjonujecie?
Gerard: Formalnie od listopada 2017, a znamy się w zasadzie od dwóch lat, czyli wszystko na świeżo. Stąd w nas tyle energii jeszcze (śmiech).

Myślę, że poziom energii to po prostu Wasza cecha. Fajnie, że używacie swoich motocykli w ten właśnie sposób.
Marcin: Ludzie często odnawiają te motocykle tak, jakby dopiero jechały na wojnę. Nasze wyglądają tak, jakby z tej wojny właśnie wróciły.
Który z motocykli jest najstarszy?
Gerard: Wydaje się, że Grzegorza M72 MW z 1952 roku. Najmłodszy to oczywiście Ural Bartosza.
Jak z częściami do radzieckich motocykli?
Gerard: W zasadzie są dostępne bez problemu. Produkują je w Rosji i na Ukrainie, no i niestety także w Chinach. Dużo też można zrobić samemu.
Bartosz: Tylko wiesz, każda modyfikacja powoduje, że później oryginalne części już nie pasują. Wymienisz skrzynię biegów na dłuższą, to już nie da się włożyć sprzęgła bez wyciągania silnika, więc wydłużasz ramę. Wtedy wałek napędowy nie pasuje.
Marcin: fundamentaliści jak słyszą o tych modyfikacjach na pewno są oburzeni.
Gerard: Mój motocykl wygląda jakby był najstarszy, ale jest po prostu najbardziej zniszczony. Ma też elementy nowoczesne, na przykład kawałek przedniego błotnika jest z tworzywa (śmiech). W ogóle to jest taka totalna zmota. Z oryginału została tak naprawdę tylko lampa i zbiornik. Mam zawieszenie przednie od BMW, silnik od BMW R80, przekładnia jest już rosyjska, ale wprowadziłem pewne modyfikacje, mające na celu podniesienie wytrzymałości tego zespołu. Zobaczymy jak długo wytrzyma.
Bartosz: Teren wymusza pewne modyfikacje. Ja mam u siebie założoną wyciągarkę, bo nie mam napędu na koło wózka.
Organizujecie jakieś oficjalne spotkania?
Gerard: Tak, robimy Święto Kosza w Wielkopolsce w małej miejscowości pod Kórnikiem na terenie byłej jednostki wojskowej. Tam możemy całkiem legalnie pojeździć po lasach, byłych poligonach. Tam jest wszystko: i piasek, i górki, i błota – wszystko, czego dusza zapragnie.
Bartosz: I najważniejsze – wpuszczamy tylko motocykle z wózkiem bocznym!
Macie jakieś ulubione swoje trasy tu, w okolicach Poznania?
Gerard: Tak, dzisiaj właśnie zabierzemy Cię na jedną taką trasę. Z naszego punktu widzenia prostą, żeby Cię nie wystraszyć, no i żeby wrócić o przyzwoitej porze. Pojedziemy obrzeżami poligonu w Biedrusku. Jest woda, błoto, śnieg, także będzie fajnie.
Marcin: Postaramy się nie zderzyć z jakimś czołgiem, bo czasem krzyżują się nasze drogi.
Gerard: I żeby helikopterem nas nie ganiali, bo i to też się zdarza. Choć nie wjeżdżamy na teren poligonu, to czasem nas na zapas przeganiają. W zasadzie przejedziemy wszędzie tam, gdzie przejedzie czołg. Czasem przeganiają nas też na swoich quadach, ale nigdy nas nie byli w stanie dogonić.
Rekreacja i retro w jednym.
Bartosz: Tak, o to w tym właśnie chodzi. Ale jeździmy też z rodzinami. Zabieram czasem żonę i dzieci.
Gerard: ja żony nie zabieram, bo nie mam (śmiech).
Tego dnia pod siedzibę stowarzyszenia, mieszczącą się w klimatycznym, starym forcie, podjechało specjalnie dla nas sześć zaprzęgów. Po pobieżnym oprowadzeniu po przytulnym klubowym wnętrzu, zapakowaliśmy mój sprzęt do bagażnika zaprzęgu Gerarda a sam zająłem podekscytowany miejsce w koszu. Ruszyliśmy najpierw przez miasto, budząc lawinę zaciekawionych spojrzeń kierowców i przechodniów. Niemal każdy lewy zakręt Gerard brał zawadiacko bokiem, w poślizgu, zadając szyku i budząc jeszcze większą sensację! Po kilku kilometrach, nie zwalniając, zjechaliśmy z asfaltu prosto w teren. Najpierw niewinna polna dróżka – nic strasznego. Potem kilka pagórków i oczom mym ukazał się teren totalnie nieprzejezdny! Kałuże wielkości małych stawów, wertepy, strome podjazdy i takież zjazdy prosto do częściowo pokrytych śniegiem stawów! To było jednak tylko moje zdanie. Żaden z zaprzęgów nawet nie zwolnił! Na hopkach maszyny wyskakiwały w górę, potem z impetem uderzały w wodę, tworząc rozbryzgi i fale, którymi nie pogardziłby żaden serfer. Silnik Gerarda ostro strzelał z wydechu, pracując pod obciążeniem, przekładnia jęczała donośnie, czasem brzęk zmienianego biegu. Zapach benzyny, oleju, spalin. Zalane wodą cylindry tworzyły kłęby pary. Przez wózek przetoczyła się kilka razy fala wody ze śniegiem, kiedy z impetem wpadaliśmy w kolejną, głęboką na pół metra kałużę. Walka maszyny z terenem, człowieka z maszyną. Wrażenie lepsze niż na kolejce górskiej! Spektrum doznań dla fana motocykli nad wyraz szerokie! Krótka przerwa w środku lasu i dalej w drogę. Znowu kałuże i wertepy niemal bez końca! Jak oni to wytrzymują? Jak wytrzymują to motocykle? Zacząłem rozumieć, o co w tym chodzi. Braterstwo, przygoda i fantazja! Zupełne oderwanie od codzienności. Aż trudno uwierzyć, jak oczyszczająco i odświeżająco na człowieka działa zalanie wodą ze śniegiem, pomoc w wypychaniu kolegi z błota sięgającego kolan, świadomość pokonania wspólnie tak trudnej trasy.
W pewnym momencie Gerard odwrócił się do mnie i powiedział: Wiesz, jechałem tak raczej ostrożnie, bo z Tobą. Normalnie nie zwalniałbym tu poniżej sześćdziesięciu (!).
W końcu wjechaliśmy znowu na asfalt, lecz teraz jazda gładką, równą drogą wydała mi się jakaś nudna, do bólu pospolita. Nagle silnik Gerarda odmówił posłuszeństwa. Zamókł aparat zapłonowy. Chwila przerwy, krótka podróż na holu i silnik zaskoczył. Po drodze zgubiliśmy gdzieś Marcina, który tradycyjnie już miał awarię. Zajechaliśmy na kawę do kuźni Michała, gdzie odbywają się wszystkie remonty i modyfikacje. Byłem przemoczony. Ślady błota, śniegu i wody miałem na kurtce, spodniach, nawet na kasku. Nim pociągnąłem łyk gorącej kofeiny, musiałem zmienić spodnie… Przy kubku kawy podanym na stole w kuźni i w przyjacielskiej atmosferze, rozmowom o silnikach, modyfikacjach i przygodach nie było końca. Żal się było rozstawać.
Gdybym mieszkał w Poznaniu, kupiłbym emkę z koszem…
