Reklama w sieci. Jakież to cudowne rozwiązanie. Dziesiątki kliknięć na minutę! Dociera się do przeogromnej masy ludzi i to w tempie, że włos się jeży! Minimum wysiłku, maksimum efektu! Coś wspaniałego! Statystyki pną się w górę, koszty lecą w dół. Jakiż cudowny ten „soszjalmidia”. Tak. Tak, tak.
Przy porannej kawie wchodzę na mejla. Klikam, a tu reklama się otwiera. Krem na pękające pięty! Zamykam to zniesmaczony. W okienku wiadomości obok wyświetla się reklama kleju do tapet. Powyżej mrugają włoskie buty i podkoszulki. Próbuję to jakoś pozamykać, lecz bezskutecznie. Reklamy mają priorytet! Zaraz cholera mnie weźmie! Zamykam to! Sprawdzę se mejle w telefonie.
Teraz chociaż wieści ze świata sobie poczytam. Klik na njusa i już widzę środek na rozwolnienie. Zamykam. Klikam ponownie – wyskakuje żarcie dla kota, jakiś szmatławiec, co go nikt nie kupuje, obok rowery górskie, ciuchy, plecaki. Zamykam to pracowicie! Wreszcie czytam njusa. Ale już po chwili znowu coś mruga w pasku obok i u góry. Klikam na zdjęcie a tu znowu reklama! Ta sama leci już czwarty raz żeby wyrobić ilość emisji! Wystarczy!
Zamykam to wszystko! Obejrzę sobie jakiś film w sieci. Klik i już reklama lichwy jakiejś, potem ubezpieczenia czyli handel strachem, woda mineralna, chińskie opony reklamuje piłkarz, co mu z nosa cieknie. OK, czekam cierpliwie, bo jak zamknę reklamę, to zamknie się i film. Musi przelecieć do końca. Nie patrzę już nawet na te pierdoły, co defekują mi do mózgu! Chcę powiększyć ekran – klik i otwieram nowe okno z reklamą gry, znowu lichwy, jakieś bezużyteczne bzdury, bez których, jak mówią, nie sposób się obejść. Zamknąłem. Klikam ponownie i znowu otwiera się reklama. I znowu, i znowu! A każde moje kliknięcie to w statystyce nowe wyświetlenie reklamy, kolejny sukces! Mnie już krew zalewa. Wyłączyłem dźwięk i próbuję przebrnąć przez te fekalia informacyjne, co w tle w nowych okienkach same się otwierają. Kosztem transferu, za który sam płacę, nabijam fałszywe statystyki!
Już lepiej poczytam książkę! W ciszy, spokoju. Bez tego chaosu i ataku natarczywego.
A teraz eksperyment. Sieć to taka przestrzeń publiczna, trochę jak przestrzeń miejska z chodnikami i ulicami. Ze sklepami i instytucjami. Wyobraźmy sobie zatem przeniesienie tego, co w sieci jest normalną praktyką do naszej przestrzeni fizycznej.
Idziemy chodnikiem, a tu co klika metrów w poprzek sznurek wisi. Chcemy przejść, ale się nie da. Ciągniemy za sznurek, a tu z krzaków wypada jakiś handlarz i wygłasza nam swe formułki na temat tego, co sprzedaje. Próbujemy się przecisnąć, ale nie da rady! Trzeba go wysłuchać do końca. Po kilometrze „spaceru” jesteśmy już kłębkiem nerwów! Wreszcie dotarliśmy do przychodni lekarskiej. Rejestracja. Pani w okienku nie zarejestruje nim nie opowie nam o nowych garnkach, wycieczce do Grecji, świetnym kredycie, nowym kleju do tworzyw i korzystnych usługach pogrzebowych. Wszystkiego musimy wysłuchać cierpliwie i oglądać pokazywane produkty. Za każdym razem, jak próbujemy przerwać, pani zaczyna od nowa. W końcu udało się. Po 20 minutach stania i słuchania mieliśmy szansę coś powiedzieć i załatwić – przez minutę. Wreszcie siedzimy w poczekalni, a tam za każdym razem, jak przesiadamy się o krzesełko bliżej drzwi gabinetu, podchodzi hostessa i wygłasza ten sam monolog o nowych produktach i cenach. Nareszcie u lekarza. Dzień dobry, panie doktorze ja ….. ale lekarz gestem nas ucisza i zaczyna recytować do czego go zobligowano. Klej do protez, przedłużanie rzęs, likwidacja zmarszczek, nowy środek od bólu, pas ortopedyczny na kręgosłup. Lepiej nie przerywać, bo będzie musiał zacząć od nowa…
Tak wygląda życie w sieci. Czy podoba się Wam przeniesienie tych obyczajów do fizycznej przestrzeni? Czy zapamiętalibyście bombardujące Was zewsząd informacje? Nie, nie i nie! Bo większość ludzi tak nie funkcjonuje! Ilu z Was, idąc po gwoździe, dałoby się po drodze namówić na zakup roweru? Ilu w spożywczaku kupiłoby przy okazji zestaw opon zimowych? Ilu w przychodni ortopedycznej chętnie zapisze się na skok na bandżi? Kiedy czegoś potrzebuję, wpisuję w wyszukiwarkę hasło i dopiero wtedy z zainteresowaniem jestem w stanie wysłuchać prezentacji. Prezentacji, nie reklamy! A to duża różnica!
W tym świetle wszystkie te pędzące w górę statystyki wyświetleń reklam to jedna gigantyczna bzdura! Bez jakiegokolwiek przekładu na potencjalnego odbiorcę!
Ludzka natura. Jak dostaję coś za darmo, to albo tego w ogóle nie chcę, albo nie poszanuję! Wyrzucę, pozbędę się. Jak ulotki w skrzynce na listy! Kiedy coś wezmę do ręki w sklepie, obejrzę i zapłacę, ze zwykłej przyzwoitości poszanuję. Jeśli to książka lub gazeta, która mnie interesuje, przekartkuję uważnie, coś przeczytam, położę na półkę, może później wrócę do tego. Żadna ulotka nie doczeka się takiego potraktowania! Bo kiedy zapłacę, to jest to moje! Chciałem to i kupiłem. Teraz do mnie to należy! Za przyzwoitość zatem uważam przyjrzenie się temu uważnie, przeczytanie, zapoznanie się. Taka jest ludzka natura. Wybrałem, zapłaciłem, teraz to posiadam. Moje jest! Nie wciśnięte mi siłą do kieszeni przez namolnicę.
Kto dziś czyta ulotki prócz nauczonych za młodu szacunku do słowa drukowanego emerytów? Kto czyta reklamy w sieci?
To, co zabija szanowane onegdaj periodyki zabija dziś i sieć. Przeładowanie reklamą! Przez to nie da się czytać pseudo pisemek zombie, skomponowanych ze starych gotowców przestrzeni reklamowych, a i sieć traci na popularności przeładowana niechcianymi i natarczywymi treściami. Zróbcie takie badania specjaliści – ile reklam jest w stanie nie zakłócić odbioru czasopisma? Ile reklam nie zniechęca w sieci? Gdzie leży ta granica? Czy może lepiej nadal działać jak wirus czy nowotwór? Hulaj dusza ile wlezie, bo dziś można się nażreć do woli. To nic, że za miesiąc lub dwa zamorduje to nosiciela reklam. Nie martwmy się tym teraz.
Ile czasu „żyje” informacja w sieci? Eksperci twierdzą, że przeciętnie dwie godziny! Ile czasu żyje książka lub czasopismo klasy premium? Zwykle dziesiątki lat!
Szybujące w górę statystyki kliknięć – piękna rzecz, ale żadnej przekładki na realny biznes…