Ileż to razy słyszy się, że teraz wszystko w necie można znaleźć. Kto dziś książek szuka? Kto kartki przewraca? Wchodzi się na neta i albo na forum, albo jakiś filmik się zawsze znajdzie i już mamy wiedzę, której szukaliśmy. Tak. Tak powtarzają to ćwierćinteligenci z gorączką w oczach. Ludzie, dla których odróżnienie wiedzy od opinii staje się życiowym problemem.
Każdy bowiem, kto umysł ma otwarty, doskonale rozumie jak powstają publikacje specjalistyczne. Poprzedza je analiza, poparte są wykształceniem i doświadczeniem. Czytają je recenzenci w niektórych przypadkach. Autor podpisując się ręczy swym autorytetem za zawarte w publikacji informacje oraz odpowiada za wszelkie konsekwencje. Musi też przekonać wydawcę, który zdecyduje się zainwestować w druk i rozprowadzić dzieło w księgarniach.
A w necie? Hmm, wystarczy, że mam na jakiś temat opinię (a opinię ma każdy jak dziurę w du..ie) i już piszę! To jest świetne, to do bani. Ja robię tak i jest OK, a koleś jeszcze inaczej i też się sprawdza moim zdaniem. Na koniec podpisuję się „Lulek55” i załatwione! Szukajcie mnie w razie czego.
Żaden prawnik, lekarz, konstruktor czy trener nie siedzi przed kompem i nie polemizuje z Lulkiem55 czy jego kolesiem Marikiem1234! Najczęściej więc nawet nie ma kto wdawać się w polemikę. Czasem jest polemika, kiedy Lulek się z Marikiem nie zgadza i pisze „co ty mi tu ch…ju pierd…isz!”. „Wal się na łeb ped..le jeb….ny” – ripostuje mu Marik.
Takie to „autorytety” kształtują „wiedzę” w sieci. Wiedzę konsekwentnie myloną z opinią. Czasem pojawia się jakiś głos rozsądku, ale to przecież tylko kolejna opinia, no nie?
I tak krążą bzdury nieraz potworne, to modyfikowane, to obrastające w popleczników, aż tu nagle ktoś powie na głos, że wszystko to jest gigantycznym bełkotem! Podnosi się wówczas wrzawa i oburzenie tych, co teraz czują się jak głupcy, bo poparli solennie głupotę. Łatwiej jednak, niż przetrawić taką potwarz, przychodzi zdeprecjonowanie głosu rozsądku. Duma ocalona, można dalej wierzyć w bzdury.
Jakże często sami rodzice dumnie twierdzą: dziś dzieci wszystko w sieci znajdują. Takie czasy. Tam jest wiedza wszelaka. Książek już nie czytają. Toż to TY, rodzicu jeden, masz dziecku wskazać gdzie szukać wartości! Wskazać, a nie stać z boku i uśmiechać się głupkowato dziecinniejąc przy tym samemu! Dziecko przykładu, wsparcia potrzebuje, by chcieć być jak ojciec, a nie zdziecinniałego pryka zamiast ojca, który chce zostać dzieckiem. Kiedy dziecko chore, dlaczego nie sprawdzasz w necie, co mu jest zamiast do lekarza biegać? Przecież tam wszystko jest! Kiedy porady prawnej potrzeba, dlaczego przed komputerem nie siadasz tylko do prawnika lecisz? Po co do szkoły dziecko posyłasz? Niech się z neta samo uczy!
Iluż to pyszałków wieszczyło już ze 30 lat temu, że jak internet wejdzie do użytku powszechnego, to biblioteki będą padać jak muchy! Ile bibliotek do dziś z tego powodu padło?
Owszem, są w necie strony dla specjalistów, ale tam ani Marik ani Lulek nie zaglądają. Większość takich stron dodatkowo wymaga logowania, jak w przypadku lekarzy czy prawników. W USA na dokładkę wszelkie wartościowe strony wymagają opłaty. Wyłuskanie wartościowej informacji w otwartej sieci wymaga podstaw edukacji, czy inaczej to ujmując, odpowiedniego filtra zainstalowanego w mózgu. Inaczej nie znajdziemy żadnej perełki, ubabrawszy się w łajnie po pachy.
Tak, proszę Was. Darmowa i wartościowa informacja to mit! Przypomina mi się tu wypowiedź jednego kreskówkowego bohatera: „Ja jestem prosty człowiek. W naukę nie wierzę. Za to w czary i zabobony bezgranicznie!”