Tegoroczny Kolstejnsky Okruh w Brannej był z kilku względów wyjątkowy. Po pierwsze wszyscy musieliśmy czekać aż dwa lata na kolejne wyścigi z powodu odwołania wszystkich zawodów w roku poprzednim, po drugie na wyścig zgłosiła się rekordowa liczba zawodników z Polski, bo aż 23 maszyny w różnych klasach, i po trzecie w klasie Sidecar wystartowało aż 6 polskich zaprzęgów – najliczniejsza grupa w jednej klasie. Zważywszy na to, że jeszcze parę lat temu był jeden, przeskok jest niesamowity. Widać udało się wskrzesić w naszym kraju dyscyplinę sportu motorowego nieistniejącą od ponad 60 lat.
Wracając do samej Brannej, dla nas wszystkich, od lat siedzących w wyścigach klasyków odbywających się na czeskiej ziemi, wyprawa do tej malowniczej miejscowości jest jak wyprawa wiernych do miejsca kultu. Niesamowita atmosfera małego górskiego miasteczka daje się odczuć zaraz po wjeździe w wąskie uliczki, których wszystkie niebezpieczne elementy starannie zostały osłonięte workami wypełnionymi słomą, pustymi plastikowymi butelkami i czym tam miękkim się dało. W przesmyku między budynkami ściany osłonięto gąbkami i materacami. Widać organizatorzy poważnie podchodzą do zabezpieczenia toru, wiedzą, że tu nie będzie miękkiej gry, tylko walka do samej mety. Wokoło wszędzie widać namioty zawodników biorących udział w zawodach. Nie ma tutaj typowego depo z powodu braku miejsca w miasteczku, ale każde najmniejsze miejsce czy trawnik wypełniają motocykle i to nie byle jakie! Od 23 lat Brannę odwiedzają fani wyścigów motocykli zabytkowych z całej Europy. Z racji położenia najwięcej jest Czechów, są też Niemcy, Austriacy, Francuzi, no i oczywiście Polacy. Choć Polska jest reprezentowana na tych zawodach stosunkowo od niedawna, bo od 2010 roku, kiedy to po raz pierwszy tutaj wystartowaliśmy.